zaginiona sztuka randkowania
Walenie w tynki... ee, znaczy Walentynki, skłoniły mnie do wspominania „jakie to były kiedyś czasy w randkowaniu” (bo teraz nie ma czasów, wiadomo), gdy randki online miały w sobie coś... ludzkiego. Kiedy dołączyłam do Sympatii (z polecenia kolegi, który chciał, abym zapomniała o nieudanej „miłości z irca”) jako użytkowniczka, byłam zachwycona. Ludzie faktycznie rozmawiali, wymieniali wiadomości, próbowali się nawzajem zainteresować. Poznałam ciekawych ludzi, rozmawiałam godzinami – było w tym coś autentycznego.
Oczywiście nie obyło się bez porażek. Byli tacy, którzy traktowali rozmowy jako zabawę, ale większość faktycznie czegoś szukała – czy to miłości, czy choćby głębszej relacji. Mężczyźni też, nie tylko kobiety. W tamtych czasach można było zdobyć czyjąś uwagę nie zdjęciem z siłowni czy zdjęciem klaty w lustrze, ale czymś tak egzotycznym jak... interesująca rozmowa.
Potem już jako pracownik miałam okazję obserwować randkowanie od zaplecza. Nadal miało ono jakąś głębię. Nadal widziałam historie ludzi, którzy pisali do siebie długie wiadomości, próbowali się poznać i faktycznie liczyli na coś więcej – i im się udawało. Moje obserwacje urwały się jednak nagle – straciłam pracę w wyniku likwidacji zdalnych stanowisk i na jakiś czas przestałam się interesować randkowymi serwisami.
A kiedy po kilku latach wróciłam tam już jako użytkownik... to był inny świat. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to były początki tego „czegoś”, co dziś nazywa się „randką” – szybkich, powierzchownych interakcji, gdzie liczy się raczej efekt wow niż realne poznanie drugiej osoby.
Długie rozmowy? Wspólne zainteresowania? Po co. Wystarczy magiczne, komunikacyjne osiągnięcie „piękna, co tam?”. Budowanie jakiejkolwiek relacji? OMG przecież to strata czasu. Lepiej zafascynować poziomem „kreatywności” w podrywaniu wysyłając „hej, spotkanko?” (a to była najmilsza wiadomość, jaką się dostawało, bo niektórzy nie bawili się w czarowanie) i czekać na cud. Zero wysiłku, zero zaangażowania. A jeśli nie okazywałam zachwytu i zainteresowania, to otrzymywałam równie wyrafinowane oburzenie, bo jak to śmiałam odrzucić taką wspaniałą okazję życiową poznania pana ogiera. No i w ogóle to mam jakiś problem i dziwna jestem. Kiedyś normalne było, że ludzie chcieli po prostu porozmawiać, teraz to prawie podejrzane – jakby samo zainteresowanie drugim człowiekiem bez natychmiastowego celu było czymś ekscentrycznym.
Czułam się bardziej jak produkt w katalogu, który można szybko dodać do koszyka albo odrzucić jednym ruchem palca niż jak człowiek. Po kilku takich żenujących sytuacjach usunęłam konto i od tego czasu raczej nie czuję potrzeby randkowania w żadnym serwisie randkowym. I z tego, co widzę, obecnie jest jeszcze gorzej.
Z tego, co zauważyłam, dzisiejsze randki są raczej „instant” - szybkie scrollowanie twarzy, ocenianie w ułamku sekundy i przesuwanie w prawo lub lewo. Spotkania bez większych oczekiwań, bo przecież zawsze można wrócić do aplikacji i znaleźć kogoś innego. Zamiast długich rozmów są szybkie decyzje, zamiast głębszego poznania – szybkie wrażenia. Wystarczy dobrze dobrane zdjęcie, trochę strategii i gotowe. Jeśli dobrze pójdzie, zamienisz kilka zdań. Ale najczęściej rozmowa urywa się szybciej, niż zdążysz zapamiętać imię tej osoby.
Czasem mam wrażenie, że dziś nie szuka się już drugiego człowieka, tylko najlepszego „dealu” – a relacje są produktem, który łatwo można wymienić, jeśli nie spełni oczekiwań. A jeśli masz czelność oczekiwać czegoś więcej, to najwyraźniej jesteś dziwakiem, który nie zrozumiał, że teraz liczy się efektywność, a nie relacja.
Komentarze
Prześlij komentarz