Moje granice, nie mój problem
Przez długi czas nie stawiałam granic. Jako osoba z niepełnosprawnością byłam od małego „prostowana”, gdy tylko próbowałam czegoś oczekiwać, gdy zwracałam uwagę na to, że ktoś przekracza wobec mnie granice. Miałam być „miłą”, nie oczekiwać zbyt wiele, nie mieć ambicji i być wdzięczna za to, co dostaję (nawet jeśli to, co dostawałam, było stanowczo za mało). Ale w pewnym momencie zrozumiałam, że to nie prowadzi do niczego dobrego – przede wszystkim dla mnie. Zaczęłam mówić „nie”, gdy coś mi nie odpowiadało, zaczęłam dbać o swój czas i emocje. I co się stało? Nagle usłyszałam, że „zmieniłam się na gorsze”, że „robię się egoistyczna”, że „za dużo wymagam”. No tak, przecież miałam być cicha, wdzięczna i najlepiej przepraszać, że w ogóle istnieję. Ale czy naprawdę zaczęłam wymagać zbyt wiele? Czy po prostu przestałam zgadzać się na to, co mi nie służy?
Problem chyba leży w tym, że ludzie są przyzwyczajeni do tego, że jeśli ktoś zawsze był uległy, to zawsze tak będzie. A gdy zaczyna walczyć o siebie, to dla otoczenia jest to szok. Jak to, przestajesz być dyżurnym dostawcą komfortu? Nie zgadzasz się na bycie „miłą i wyrozumiałą” kosztem siebie? Zamiast zastanowić się, dlaczego ktoś musiał dojść do momentu, w którym zaczął stawiać granice, wygodniej jest uznać go za egoistę.
Co ciekawe, gdy mężczyzna jasno określa swoje granice, jest „asertywny i pewny siebie”, a kobieta, która robi to samo? Jest „zimna”, „samolubna”, „zbyt wymagająca”. Czyżby to był efekt wieloletniego (jak nie wielowiekowego) wpajania im, że powinny być „dla kogoś” – dla rodziny, dla partnera, dla społeczeństwa? Tak się tylko zastanawiam.
Osoby z niepełnosprawnością też często słyszą, że nie powinny oczekiwać zbyt wiele, powinny być „wdzięczne” za wszystko, co dostają. A jeśli jednak mają ambicje, dążą do niezależności i wymagają szacunku – no cóż… wtedy też łatwo pada zarzut niewdzięczności czy zarozumiałości. Jak śmią chcieć czegoś więcej? Przecież ich rolą jest potulność i wdzięczność za to, że żyją, a nie walka o swoje.
Więc pytam: dlaczego to, co jest zdrowe i potrzebne, jest odbierane jako coś złego? Dlaczego ludzie mylą kochanie siebie z egocentryzmem, a stawianie granic z brakiem empatii? Czy dlatego, że wygodniej im żyć w świecie, gdzie inni zawsze się dostosowują?
Być może dla kogoś poświęcenie siebie dla innych to cnota albo są przekonani, że to jedyny sposób na bycie wartościowym. A miłość własna i granice nazywane są egoizmem, bo albo ktoś nie nauczył się tego robić, albo korzystał z czyjejś uległości. Prawda jest taka, że kochanie siebie nie oznacza lekceważenia innych. Stawianie granic nie jest brakiem szacunku do innych – to wyraz szacunku do siebie. Dbanie o swoje zdrowie psychiczne, swoje emocje i potrzeby sprawia, że jesteśmy w stanie budować zdrowsze i bardziej autentyczne relacje.
Ja już wiem jedno – mam prawo do swoich granic i do troski o siebie. I nikt mi nie wmówi, że to coś złego. A jeśli komuś to przeszkadza – to już nie mój problem.
Komentarze
Prześlij komentarz